Wewnętrzny rytm tej prozy, potoczny i wyszukany zarazem, dialogowy i precyzyjny, dyskretny, lecz sugestywny, wciąga czytelnika niepostrzeżenie w tę opowieść o państwie i papiestwie, Rzeczypospolitej i Kościele, Polsce i Europie. Ale wszystkie określenia ogólne, których w nocie trudno uniknąć, muszą zostać zawieszone, kiedy przeczyta się pierwsze kartki tej powieści, ponieważ opowiada ją osoba z krwi i kości, absolutnie indywidualna i konkretna w swoim doświadczeniu świata, które pisarz przejrzyście uobecnia w jej mowie szczególnej. I tak jest ze wszystkimi postaciami tej powieści – pulsują one w czytaniu, ponieważ poprzez nie widzimy na nowo tamten renesansowy świat potężnych osobowości i misternych intryg, wyrafinowanych umysłów i zwyrodniałych pragnień, mistycznych nawiedzeń i politykierskich manipulacji. Świat rozległych przestrzeni i przemienionego czasu, z którego przychodzimy i który ciągle jest w nas”. [Andrzej Mencwel]
„W powieści przywołuje Komar czas szczególny. Spazmatyczny, drastyczny czas przesilenia, apokaliptycznych nastrojów. Czas zmagania się ludzi i monstrów, wiary i rozumu, wiedzy i magii, jawy i snu, katolickiego Kościoła i wielogłowej heretyckiej subwersji, demonii i świętości. Czas podstępu i nieufności, sztyletu i trucizny. Czas zbrodni bez kary oraz kary bez zbrodni. I fantazmatów obciętych głów. Czas z tą przerażającą ówczesnych dziesięciodniową "wyrwą" w kalendarzu, jaką przyniosła jego gregoriańska reforma z 1582 roku.
Zatem druga połowa XVI stulecia. Zatem jej ruchliwość. Niesłychana, gorączkowa, mrówcza ruchliwość – krążenie elit, idei i rzezimieszków. I książek. Takich także, które poświadczały, jak czytamy o tym u Komara, że każdy z ich łowców i pożeraczy ma w tej krytycznej i przeczuwającej Apokalipsę epoce swoje Patmos, każdy na swój sposób idzie, prowadzony nieubłaganą dłonią Fortuny, drogą świętego Jana (…)”. [z posłowia Zbigniewa Mikołejki]