Bruno Schulz opisał świat dla niego samego miniony, nieobecny i zamknięty. Także i dziś świat, w którym pisał, jest miniony, nieobecny i zamknięty. Czytając Schulza, wkraczamy więc w świat miniony, nieobecny i zamknięty w dwójnasób.
Do regionów jego wielkiej herezji, w kresce i słowie, przekradać się więc trzeba sposobem, wypatrując, co przemawia z ich wnętrza. Co podszywa się pod styl epoki, mitologie popularne, poglądy ówczesnej nauki, koncepty filozoficzne. To, co u Schulza ukryte, zarazem maskuje się i odsłania. Jak dysymulacje chłopca, który opowiadając o ojcu, przeinacza go i ochrania. Ale tak, by nie do końca zamknąć czytelnikowi drogę.
Właśnie dlatego świat Schulzowski żyje, zaludniony przez postacie dobijające się istnienia, pragnące się wypowiedzieć. Zawieszone pomiędzy lękiem, podziwem i winą, jakie żywi wobec nich narrator, między klechdą rodzinną i autocenzurą. Rzeczą dociekliwego czytelnika, jakim chciałby być autor tej książki, jest wytropić je w labiryncie tekstu i obrazu, pośród sprzeczności i szyfrów, by oddać im głos.
Do regionów jego wielkiej herezji, w kresce i słowie, przekradać się więc trzeba sposobem, wypatrując, co przemawia z ich wnętrza. Co podszywa się pod styl epoki, mitologie popularne, poglądy ówczesnej nauki, koncepty filozoficzne. To, co u Schulza ukryte, zarazem maskuje się i odsłania. Jak dysymulacje chłopca, który opowiadając o ojcu, przeinacza go i ochrania. Ale tak, by nie do końca zamknąć czytelnikowi drogę.
Właśnie dlatego świat Schulzowski żyje, zaludniony przez postacie dobijające się istnienia, pragnące się wypowiedzieć. Zawieszone pomiędzy lękiem, podziwem i winą, jakie żywi wobec nich narrator, między klechdą rodzinną i autocenzurą. Rzeczą dociekliwego czytelnika, jakim chciałby być autor tej książki, jest wytropić je w labiryncie tekstu i obrazu, pośród sprzeczności i szyfrów, by oddać im głos.