Opowieść “Poniedziałkowe dzieci” snuta jest przez Patty Smith, kobietę uważną za tę, dzięki której punk rock jako ruch mógł zaistnieć. To, co uderza od razu, to jej autentyczność.
Z jednej strony bieda i lęk o jutro, z drugiej plany na przyszłość, które wydają się nierealne. Gdzieś pomiędzy, w kłębach dymu, na styku kolejnego świtu pojawia się obraz amerykańskich artystów, którzy w niewielkiej enklawie poświęcają się sztuce. Kiedy Nowy Jork staje się nagle światową stolicą kultury, mają szczęście - już tam są, jak na posterunku. Czytelnik zabrany wraz z nimi w podróż dozna wrażeń tak wyraźnych i silnych, jakby fizycznie był ich częścią.
Autorka nie sili się na nic, nie wyrokuje. Pozwala obserwować, dociekać i przeżywać, podczas gdy sama trzyma się na uboczu. “Poniedziałkowe dzieci” to opowieść o miłości między Patty a Robertem, artystą, który obdarzony był niezwykłym talentem. Oboje są młodzi, zbuntowani i w każdej dziedzinie życia idą pod prąd. Nigdy się nie oszczędzają, uważają się za nieśmiertelne głosy pokolenia, ale w żadnym wypadku nie starają się wywyższać.
Jeśli czytelnik był poruszony opowieścią o Sidzie z Sex Pistols i jego miłości Nancy, to związek tej dwójki położy go z wrażenia na łopatki. Patty Smith, wykorzystując formę listu, żegna się ze swoim kochankiem, swoją muzą i nostalgicznie spogląda w przeszłość. Niczego się nie wstydzi (chociaż wielu uważa, że powinna), niczego nie tuszuje, nie koloryzuje - chyba że przedstawia dekadenckie poranki zasnute szarością dnia codziennego. To też historia o tym, w jaki sposób odpędzić tę szarość. To, co wydaje się koloryzować świat, po jakimś czasie staje się demonem, nie wybawicielem, który prześladuje cię nieustannie, nie chcąc odpuścić. Patty znalazła swoje zaklęcie, Robert się poddał i poszedł w stronę ciemności.
Publikacja jest przede wszystkim zapisem o zwykłych ludziach, którzy stali się niezwykli, mimo że tego nie oczekiwali, a czasami nawet nie zdawali sobie sprawy ze swojej siły oddziaływania. To też opowieść o tym, że śmierć nie jest w stanie przerwać miłości do kogoś, jest tylko niedogodnością, która sprawia, że do całej palety uczuć musimy dodać jeszcze tęsknotę.
W kwestii sztuki dowiadujemy się, że nie może być tylko poważna, powinna być też lekka, a nawet naiwna, inaczej nikt nie będzie chciał jej tworzyć ani nawet o niej słyszeć. Pamiętajcie, że bez takich ludzi jak Patty i Robert nie otaczalibyście się pięknymi rzeczami, a w Waszych uszach nigdy nie rozbrzmiałby rock'n'roll.
Opinie o książce
W scenerii, którą tworzą opanowane przez bohemę hotele czy undergroundowe kluby, toczy się tu nowojorska odyseja dwojga zbuntowanych i utalentowanych młodych ludzi, tytułowych ’dzieci’, które, jak bohater „Buszującego w zbożu”, nie godzą się na dorosłość.
Jerzy Jarniewicz
Wyznawców Patti Smith i Roberta Mapplethorpe’a nie ma co namawiać na tę książkę. Czekają na nią od dawna. Ci zaś, którzy słyszą o tej dwójce po raz pierwszy, mają szansę się zrehabilitować. W nagrodę dostaną takie zdanie: „Jesus died for somebody’s sins, but not mine”. Pierwszy raz usłyszałem ten tekst w połowie lat osiemdziesiątych, w czasach „mszy za Ojczyznę”. Brzmiał grzesznie i kusząco. To książka o wielkiej miłości i o tym, że słowa „nie rozdzielimy się” mają większą siłę od słów „miłość do grobowej deski”. O tym, jaka jest cena niezależności autorskiej, i o tym, że ostre celebryckie światło lubi być bardzo kontrastowe.
Mikołaj Grynberg
Chociaż nigdy nie zasłuchiwałam się twórczością Patti Smith, zawsze byłam fanką barwy jej głosu. Imponuje mi swoją autentycznością, kroczeniem pod prąd, niedoścignionym intelektem, naturalnym, nieco męskim wizerunkiem. Jest tylko jedna taka Patti, po prostu.
"Novika"
Poniedziałkowe dzieci to nie tylko poruszająca historia bezgranicznej miłości, ale także studium stawania się artystą, dojrzewania do swojej roli. A Nowy Jork z początku lat siedemdziesiątych podlany beatnikowym sosem z rock AND rollem w tle smakuje wyśmienicie!
Katarzyna Staszko
[…] ta książka ma w sobie wszystko, co sprawiło, że Nowy Jork lat siedemdziesiątych był tak ekscytujący — jest opowieścią o lęku i biedzie, o powadze, ale i optymizmie sztuki, o poczuciu bycia spadkobiercą i kontynuatorem wielkiej sztuki z przeszłości. To była niewielka artystyczna społeczność, z uwagą obserwowana przez media, która rozkwitła w momencie, kiedy Nowy Jork stał się kulturalnym centrum zachodniego świata.”
Edmund White, "The Guardian"