Miłość w rytmie K-Popu
Jae Woong, znany gwiazdor, członek jednego z najpopularniejszych zespołów koreańskich Ol4u, do którego wzdychają miliony fanek na całym świecie, rozpoczął właśnie tournée po krajach europejskich. Sara, studentka anglistyki, po nieudanym romantycznym weekendzie postanawia wrócić do domu autostopem. Spotykają się przypadkiem na małym parkingu leśnym w Polsce po środku niczego. Ona ma złamane serce, bo właśnie porzucił ją chłopak, a on nigdy nie doświadczył prawdziwej miłości.
Od tej pory już nic nie będzie takie samo. Porzucona dziewczyna i chłopak, który unika bliskości, znajdują w sobie wzajemne wsparcie. Choć przez jego kłamstwo ich drogi rozeszły się, marzą o sobie każdej nocy– ona w Polsce, on w Korei. Czy pozostało im tylko kochać się w swoich marzeniach?
Tak zaczyna się historia miłosna, która udowadnia, że prawdziwe uczucie pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i nie mają dla niego znaczenia żadne granice. Bo przecież kocha się kogoś nie za coś, ale dlatego, że po prostu jest, prawda?
Fragment książki
PROLOG
KOREA Rok 2023
Księżyc łagodnym blaskiem osrebrzał plażę, która dziwnie smutno i nostalgicznie wyglądała w tej dość trupiej poświacie. Spienione, morskie fale rozbijały się o brzeg, zachłannie zagarniając dla siebie kawałek suchego lądu, jednak zaraz cofały się w głąb, wystraszone własną śmiałością. W ciemności majaczyły zwarte bryły wzgórz porośniętych lasem i jaśniejsze punkty budynków Pohang. Powietrze przesiąknięte było słonym za- pachem ryb, jako iż nieopodal znajdowała się mała przystań rybacka, ta sama, przy której się wychował. Szedł w jej kierunku, a jego eleganckie, bardzo drogie buty zostawiały na wilgotnym piasku odciski podeszw. Tak jakby znaczyły przebytą drogę, dając mu tym samym możliwość ucieczki. Ale dlaczego miałby uciekać od miejsc, które kochał? Dlaczego miałby chcieć wrócić tam, gdzie nie był szczęśliwy? Co mu po całym bogactwie świata, po sławie i zaszczytach, jeśli jego życie nie miało najmniejszego sensu? Można mieć wszystko, a jednocześnie nie mieć nic. On nie miał. Właśnie teraz, gdy osiągnął szczyt, najbardziej odczuwał swoją samotność i inność. Otaczający go ludzie byli tylko tłem. Nie znaczyli więcej niż zeszłoroczny śnieg. Chcieli być blisko niego, bo widzieli w nim gwiazdę, członka znanego zespołu, który swoją twarzą promował linie kosmetyków, ekskluzywnej odzieży i popularnych produktów dla nastoletnich fanów. Plakaty z jego podobizną wisiały na przystankach, stacjach metra i zdobiły boki autobusów. Jae Woong dzięki nim był wszędzie, stanowiąc symbol powodzenia i luksusu. Jednak nikt z tych ludzi, dla których stał się bożyszczem, nie znał go, gdy był małym, biednym, bosym chłopcem. Nie towarzyszyli mu podczas zabaw na plaży, gdy głodny i zziębnięty wyobrażał sobie, że kiedyś zostanie piratem i wypłynie w wielki rejs. A później wróci z niezliczonymi skarbami i kupi mamie nowy dom. Taki, w którym zawsze będzie ciepło. Marzył, że mama będzie mieć dla niego więcej czasu i razem pójdą na targ. Że kupi jej wszystko, czego tylko zapragnie...
Nie został piratem. Nie wypłynął w rejs. Jego życie potoczyło się w innym kierunku. W kierunku, który jest marzeniem wielu. Lecz nie jego. Oddałby wszystko, aby wrócić do tych dni, gdy nie znał prawdy o sobie. Do tych dni, gdy żyła matka.
Czasu nie można cofnąć, tak samo jak nie można zmienić przeznaczenia. Cokolwiek się stało, musiało się stać. I teraz, tutaj, gdy pod osłoną nocy wrócił na plażę w Pohang, był najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Człowiekiem, do którego wzdychały miliony dziewcząt. Człowiekiem, którego twarz widniała na wielkich bilbordach reklamowych, pojawiała się na pierwszych stronach najpoczytniejszych pism i będąc towarem, przynosiła wytwórni milionowe zyski.
W pamięci młodego mężczyzny pojawił się obraz małego, uśmiechniętego chłopczyka o czarnych, potarganych włosach, który w podartej pomarańczowej podkoszulce i postrzępionych spodenkach, z okrzykami radości wbiegał do morza, wesoło rozchlapując wodę. Zatęsknił za tymi chwilami i czasem, który już przeminął. Nagle zapragnął znowu poczuć się jak ten malec, którego nie wiązały zakazy, nakazy oraz obowiązki.
Tknięty impulsem zdjął buty i zostawiwszy je na kamieniu, podszedł do morza. Tu zatrzymał się na chwilę. Czarna toń trochę go przerażała. Gdy osrebrzał ją blask księżyca, przywodziła mu na myśl cielsko wielkiego potwora, którego mokre macki sięgają w głąb lądu, tak jakby chciały zagarnąć go dla siebie. Wzdrygnął się na to wyobrażenie. Zawsze miał wybujałą wyobraźnię i z biegiem lat wcale się to nie zmieniło.
Z pewnym wahaniem, walcząc z własnym lękiem, ostrożnie zanurzył stopy w chłodnych falach. Wydał przy tym z siebie jęk, ponieważ woda była wyjątkowo zimna. Wytrzymał jednak i już po chwili jego ciało przyzwyczaiło się do tej temperatury.
– Tak jak obiecałem, przyszedłem do ciebie, mamo – wyszeptał, patrząc przed siebie tam, gdzie czarne fale zlewały się w jedno z równie ciemnym niebem. – Martwiłaś się o mnie całkiem niepotrzebnie. Mam się naprawdę dobrze. I jestem szczęśliwy – skłamał. – Jestem naprawdę szczęśliwy.