- Stan: nowy, pełnowartościowy produkt
- Model: 50807800192KS
Recenzje książki Koniec jest moim początkiem (1)
-
Super RecenzentOcena: 5/5Dodana przez Alicja K. w dniu 2016-07-23Opinia użytkownika sklepuRecenzja dotyczy produktu typu: książka
1 z 2 osób uznało recenzję za przydatną„Nie należy osądzać życia innych ludzi”
Tiziano Terzani „Koniec jest moim początkiem”
Wobec globalizacji
Wielcy dziennikarze zdają sobie sprawę ze swojej misji i trudno znaleźć tych, którzy zasługują na miano prawdziwych i niezastąpionych. Tiziano Terzani (1938 – 2004) miał przeczucie tworzącej się od nowa historii. Pochodził z włoskiej, skromnej rodziny, był świadkiem przemian w Italii i na świecie. Posmakował komunizmu i kapitalizmu na własnej skórze, doświadczając wydalenia z Chin, Wietnamu. Jako korespondent „Spiegla”, bywał w najgorętszych zakątkach Azji, kiedy tworzył się nowy ustrój, trwały walki o wolność. Był świadkiem rewolucji, mordów i przemian politycznych, niefortunnych decyzji tyranów i biedy chłopów. Widział rozpacz po śmierci Mao Zedonga, nieudawaną. Czym był komunizm? W jaki sposób myślało o nim społeczeństwo?
„Nikt nie uczył się po to, by zostać doradcą finansowym, jak to robią teraz młodzi ludzie. To było coś, o istnieniu czego nawet się nie wiedziało. Nasza postawa nie była altruistyczna, nie odbieraliśmy tego w ten sposób. To stanowiło nasz obowiązek. Czuliśmy, że jesteśmy elitą, czuliśmy się uprzywilejowani, że możemy studiować, i wydawało nam się naturalne, że chcemy w jakiś sposób odpłacić się społeczeństwu, które nas w ten sposób wyróżniło. Oczywiście uczyliśmy się także we własnym interesie, ale wszyscy, powtarzam, wszyscy studiowali nauki, które mogły być użyteczne dla społeczeństwa (…) Komunizm był wielką ideą, która sprawiła, że miliony ludzi, w tym wielu intelektualistów, poświęcały się dla polepszenia materialnego bytu społeczeństwa.”
Szczery we wspomnieniach, nie wstydzi się mówić o swoich błędach. Czasami wyobraźnia trochę go ponosi, ale zawsze jest szczery w swoich uczuciach. Ameryka jest:
„...z zasady rasistowska, z zasady niesprawiedliwa, pełna dyskryminacji. Taki system. Dobrze mówią starzy Indianie amerykańscy: „Każde nasze zwycięstwo nazywano masakrą, natomiast kiedy oni masakrowali kobiety i dzieci, określano to jako zwycięstwo.”
Wietnam, Sajgon widział z bliska. Mieszkał i poruszał się wśród walk, strzałów, nalotów dywanowych. Bał się, ale chciał być tam, gdzie dzieje się coś ważnego dla historii. Głód, choroby, ginący niewinni ludzie – pisał dla gazety niemieckiej i konsekwentnie pakowano go do samolotu odlatującego w jedną stronę. Tak było w Wietnamie Południowym prezydenta Thieu za rzekomą obrazę głowy państwa i obrzucenie błotem Republiki Wietnamskiej. Artykuł opowiadał o ludziach uciekających z Wietnamu, bo nie chcieli żyć w komunizmie, a także ze strachu, bo ile razy Wietkong wkraczał na dany teren, zrównywał go z ziemią, znaczyło śmierć mieszkańców wielu wsi.
Aktualny dziś problem uchodźców powtarza się w historii ludzkości wielokrotnie. Ludzie uciekali ze swoich domów, by uniknąć wojny, głodu, prześladowań. Tiziano opisał uchodźców wietnamskich, którzy w swoich łodziach z popsutymi silnikami, bez zapasów jedzenia czy wody wyruszają na morze, w kierunku Tajlandii i Malezji. Na miejscu obrzucano ich kamieniami odsyłano na pełne morze. Problem uchodźców prawie zawsze jest taki sam – nikt ich nie chce, bo jeśli przyjdzie gromada kilkudziesięciu, czy kilkuset, za nimi podążą tysiące. Czym było dziennikarstwo dla Terzaniego? Nie była to wycieczka zakończona kilkoma zdaniami relacji i fotkami z uśmiechniętymi twarzami. Patrzył i obserwował życie ludzi, zaskarbiał sobie przychylność wśród kupców, chłopów, sklepikarzy. Chłodno i z dystansem traktował polityków, wolał wmieszać się w tłum zwykłych ludzi, wpaść na herbatę, porozmawiać o życiu, kupić dywan i w podzięce zostać zaproszonym do domu muzułmańskiego handlarza na kolację. Filipiny w latach osiemdziesiątych stały się postrachem dla turystów. Tiziano z Hongkongu, gdzie mieszkał z żoną i dwójką dzieci, poleciał wprost do Manili, by na własne oczy przekonać się o skutkach rządów dyktatora Ferdinanda Marcosa. Wsiada do taksówki i zdobywa ważne informacje od kierowcy, o tym, co dzieje się na ulicach, w domach i hotelach, które płoną. Ludzie giną każdego dnia w płomieniach i w walkach ulicznych. Nikt tak naprawdę nie wie, kto stoi za zabójstwami, może to komuniści, chcący przestraszyć turystów i przysporzyć kłopotów gospodarce, może wojskowi, którym zależy na wprowadzeniu stanu wojennego w celu większej kontroli i bezpieczeństwa , może właściciele, by uzyskać odszkodowanie albo konkurencja? Giną przywódcy opozycyjni. Taksówkarz nie używa słowa „zamordowani” lecz „uratowani”. Reżimowa propaganda milczy lub oskarża wojskowych o spisek. Nic się jednak nie dzieje, nie ma aresztowań, mimo postawienia poważnych zarzutów.
„Dzisiaj Filipiny to kraj (…) wielki duchem, gdzie wystarczy zamienić dwa słowa z jakimkolwiek taksówkarzem, aby odzyskać właściwy ogląd rzeczy, aby znów poczuć atmosferę, jaka tu panuje.”
Dziennikarz porusza się po grząskim gruncie kraju, który stoi przed widmem wojny domowej. Obserwuje z bliska, niemal sam uczestnicząc w wydarzeniach, by „Spiegel” mógł opublikować jego artykuły i przybliżyć Zachodowi świat całkiem nieznany, na dalekim Wschodzie zamknięty ze swoimi problemami i wtrącającymi się w konflikt Amerykanami. Gdziekolwiek zmiany, konflikty wewnątrzpaństwowe zaczynają się zaogniać, wkraczają Amerykanie ze swoimi dobrymi demokratycznymi radami, których nikt nie chce. Potem jest tylko gorzej. Dziennikarze nie wierzyli, że Czerwoni Khmerzy, których widzieli tylko martwych, są zdolni do zbrodni opowiadanych przez cudem ocalałych świadków.
W Japonii zmieniono kraj, sprowadzono cudzoziemców, by uczyli nowego stylu życia, uważając to za jedyną możliwość postępu, okupioną ciężką pracą sarari-man „ludzi, którzy pracują za pensję”.
„W bankach wychodzi się z pracy o dwudziestej wieczorem i nie wraca do domu, lecz idzie z kolegami z banku pić do baru aż do północy i rozmawiać o... banku! Ani odrobiny wolności! Niszczący rytm życia.”
To przekleństwo, które rozpanoszyło się na cały świat i nazwane zostało globalizacją, tą samą, która nie pozwala przetrwać oazom ekonomicznym. Praca do wyczerpania. Dehumanizacja, redukcja człowieka do roli trybiku wielkiej maszyny. Można jeszcze uratować piękno świata z całą jego różnorodnością, czego próbował dokonać Gandhi. Nawet Chiny nie obroniły się przed ekspansją ekonomiczną globalizacji, co martwi nie tylko wielu Chińczyków, ale też ludzi widzących w tym kraju odmienność cywilizacyjną, jej potęgę i wartość kulturową. Będąc świadkiem okrucieństw wojny, Tiziano widział jej bezsens, nawet w tzw. sprawiedliwych wojnach, bo nie prowadzą do celu, jaki taka wojna obiecuje. Człowiek zalewany jest wskazówkami i wiadomościami z różnych źródeł, jest pogubiony w dzisiejszym świecie i nie potrafi dokonać dobrego wyboru dla siebie, dla własnej natury. Męczy się pracując w korporacji, zawęża coraz bardziej swoje pasje i zainteresowania w imię zarobku i awansu zawodowego, którego i tak nie dosięgnie z powodu frustracji.
„...spójrz na świat inaczej. Patrz po swojemu, z większą wrażliwością. To jest piękne. Patrzymy na świat wciąż tak samo, w dodatku coraz częściej poprzez te przeklęte instrumenty techniczne. Nie widzimy świata takim, jakim jest, nie patrzymy własnymi oczami.”
Książka jest zapisem rozmowy Tiziano z synem Folco o życiu dziennikarza, pełnym niebezpieczeństw, niepewności ale też pasji, zadowolenia i spełnienia.
_____________________________________________________________